Telewizor mi wysiadł, konsola kurzy się na podłodze, znajomi powyjeżdżali i nie można się nawet piwa napić z nimi, albo wmawiam sobie, że tak jest, bo w sumie to nawet wychodzić się nie chce. Ładna pogoda w tym małym mieszkaniu na Wielickiej, to korzystam. Trochę czytania (głównie o grach, skoro grać się nie da), trochę obserwowania narzeczonej przy poprawianiu sprawdzianów, trochę rozmowy. Sympatycznie, choć statycznie.
Po to w sumie nakreśliłem tę przestrzeń i po to powołałem do życia figurę chama kulturowego - żeby w takich statycznych momentach spotkać się tu z innymi, siedzącymi na kanapie w swoich światach duchami i pogadać. Podzielić się czymś, co w sumie nie jest ważne (dzięki Bogu) ale co może ruszyć, sprawić, że ktoś sobie coś sprawdzi, coś zobaczy, nad czymś pomyśli.
Kulturowy cham nie ma żadnej misji, nie chce nikogo na nic nawracać, wciskać pod drzwi ulotek. Jedyne, czego pragnie, to usiąść po ciężkim dniu w fabryce w fotelu, otworzyć butelkę z zimnym piwem i chwilkę pogadać o grach, książkach, filmach (niekoniecznie ambitnych) czy o tym, co na mieście. Nie ma poczucia, że coś jet ważne, że coś trzeba znać, że istnieje pewien kanon doznań niezbędnych. Uważa, że każdy powinien robić to co lubi a gradacja zainteresowań jakaś głupia jest.
Kulturowy cham lubi X-Menów, Morgana Freemana, ukończył ostatnio Dragon Age:Inkwizycję, słucha właśnie Johnego Casha i próbuje przekonać narzeczoną, że wcale nie jest za zimno na spacer i piwo.
Lubi ludzi robiących rzeczy.
No. Dzień dobry.
MOAR
OdpowiedzUsuń