piątek, 29 maja 2015

"Mad Max: Fury Road" - wysokooktanowa choreografia śmierci

źródło: http://i.kinja-img.com/gawker-media/image/upload/wxubnmtgefpsgvpmg6hv.jpg
Cham kulturowy leży i się pasie. Polewa swoje oślizgłe cielsko miodem, piwem a grube murzynki śpiewają mu bluesa. Cham jest szczęśliwy, bo dobił dobrego targu - zgodził się pójść kiedyś tam z narzeczoną do teatru, w zamian za co ona chodzi z nim do kina. Cham tarza się dzięki temu w popkulturowm błocku - był już na Avengersach i był szczęśliwy. Teraz udał się z kobietą na "Mad Maxa". Wspomina to wyjście z uśmiechem na grubych od gier i filmów ustach i polewa twarz miodem oraz piwem. Tak. Taki jest właśnie nowy "Mad Max" - myśli Cham. Jak rzymska uczta. Nie jakieś tam szwedzkie stoły dla celebrytów, ale wielkie żarcie z dzbanami wina, otłuszczonymi paluchami, piersiami niewolnic i piórkami do drażnienia podniebienia.

Bez ceregieli - ten film miażdży. Jeżeli jeszcze ktoś się waha, niech przestanie. Na nowego Maxa trzeba pójść, trzeba to zobaczyć w kinie, trzeba pozwolić zgwałcić swoje oczy wszelkimi odcieniami żółci i szarości a uszy bębnami, tłustymi riffami. Trzeba poczuć, jak od kinopleksowych głośników trzęsą się siedzienia, kiedy złożona z metalowych rumaków pielgrzymka udaje się na pola śmierci. Idźcie do kina. Im wiekszy ekran i im głośniej, tym lepiej.

Mógłbym się godzinami rozpisywać o doskonałych wizualiach, tylko po co. Efekty specjalne są nienachalne, a jednocześnie robią potężne wrażenie. Nie czuje się, że mamy do czynienia z kiepskim CGI - "Mad Max" wydaje się nie korzystać z pomocy komputerów. Wszystko jest tu tak namacalne, tak prawdziwe... Dobra, czas nalać zimnego piwa do szklanki, coby ostudzić rozemocjonowaną krew.

Co jest największą, a zauważalną dopiero po seansie zaletą filmu? To, że niczego nie udaje. Serio - chyba ostatnim tego typu widowiskiem, które bez zbędnego pieprzenia od razu wali Cię w pysk była "Adrenalina". W Maxie mamy do czynienia z upadłym, zdegenerowanym światem, który... stop! Tyle masz wiedzieć. Co Cię interesuje historia? Jedź dalej. No więc Max ma jakąś przeszłość, dręczą go demony.... stop! Żadnych retrospekcji! Żadnych ckliwych historii. Jest jak jest, życie-przyroda. Dalej! Główny zły? Jest zły i tyle. Po co Ci wiedzieć, kim jest i czemu stał się tym, kim się stał. Żadnego budowania zbędnych historii, żadnego opisu świata, żadnego naznaczania mapy wpływów, żadnych czerstwych rozmów, mających przybliżyć widzowi konstrukcję rzeczywistości przedstawionej. Dostajemy pewien wycinek czasowy, wrzuca nas sie w sam środek akcji i musimy sobie radzić sami. Film nie wpycha nam w gardło wątków romansowych, nie funduje wielkich dramatów, nie zarzuca głupimi żarcikami, onelinerami, przemowami wielkiej wagi. Nie jest opowieścią. Jest widowiskiem. Wysokooktanowym tańcem wojownika pustyni!

Masz oglądać i się bawić. Dostajesz absolutne minimum informacji, szczędzi Ci się opisu świata a mimo wszystko to wystarcza. Od początku wrzuca się widza w sam środek akcji. A dzieje się od pierwszej minuty i dziać nie przestaje. Nie odrywa Cię, widzu, od tego dziania nic. Żadnego wątku romansowego. Nie trzeba. Żadnego wspominania starego świata (no, może przez max. kilkadziesiąt sekund), Postaci zachowują się tak, jak zachowywać się powinni degeneraci walczący o każdą kroplę wody. Nie ględzą, nie jęczą, nie zakochują się, nie walczą o wielkie ideały - prą do przodu. Mają swoje motywacje, fakt, ale owe nie są szczegółowo wyjasnione, nie zawala się odbiorcy durnymi wyjaśnieniami czy retrospekcjami. Furiosa (w tej roli doskonała Charlize Theron) mówi o "redemption" jako motorze swoich działań. I tyle - po co Ci wiedzieć dokładnie o co chodzi? Odkupienie w kinie to archetypiczny motyw wielu bohaterów. Jako odbiorcy może Ci to spokojnie wystarczać. Było wiarygodne przez wiele dekad istnienia dziesiątej muzy, będzie wiarygodne i tu. W Maxie ten wątek nie jest aż tak istotny więc Miller wywalił jakiekolwiek wyjaśnienia, zostawiając sam zarys. W ogóle "Mad Max" wydaje się  idealną rzeźbą, której tworzenie polegało na odłupwaniau z twardej bryły konceptu tego, co nieistotne.

Niesamowite, jak wiarygodny okazuje się ten przerysowany, komiksowy twór. Aktorzy wycisnęli z ról sto pro. Można mówić, że dialogów dużo nie było, że o psychologii postaci nie może być mowy, ale przez te dwie godziny obcowałem z ciekawymi, mięsistymi charakterami z krwi, kości i benzyny. Max był szalony, Furiosa twarda, Nux dziwny i pogubiony, Rictus Erectus głupi a degeneraci zdegenerowani. W ogóle ten ulepiony na strzępach starego porządku świat z religijnym mixem nordyckich mitów i legendy złotych lat ameryki (cola, seriale, szybkie samochody, spalające hektolitry wachy) pozwala w siebie wierzyć. Przerysowanie przerysowaniem, ale jak w przypadku gier i tu nieważny jest rozdźwięk między swiatem znanym z filmu a światem nas otaczającym, a wewnętrzna logika i konsekwencja przedstawionej rzeczywistości. Tu jakoś wszystko trzyma się kupy i przeładowane degeneratami pustkowia nie wydają się na tyle obce, by odrywać od cieszenia sie czystym rozpi***olem.

I wisieńka na torcie - muzyka. Dość powiedzieć, że wspaniale zazębia się z tym, co dzieje się na ekranie, jest jednym z pełnoprawnych bohaterów wydarzeń czyniąc z "Mad Maxa" frenetyczny, brutalny taniec śmierci.

Długo myślałem, jaką ocenę wystawić nowemu Maxowi i muszę się zgodzić z narzeczoną - dycha na dychę. Za wspaniałe widowisko, za szanowanie mnie, jako widza, ża wypruwanie sobie żył, by zagwarantować mi dwie godziny rozrywki i wlać w każdą sekundę chociaz kilka kropli benzyny. Za to, że film jest szczery, że nie udaje, że serwowaną historyjkę traktuje z należytym pietyzmem. Za pomysł i wykonanie. Za to, że po wyjściu z kina trzęsły mi się ręce.

A na koniec chciałem zrobić coś, czego nie robię zbyt często, a co robić wypada każdorazowo po wyjściu z TAKIEGO seansu - chciałem podziękować reżyserowi, aktorom i całej ekipie, tworzącej i dystrybuującej film. Daliście mi mnóstwo radości i wzbogaciliście (pop)kulturowy świat o wspaniałe dzieło.

Cham nie polewa się już miodem i piwem. Wącha benzynę i tarza się w radioaktywnym piachu marząc o bramach Valhalli  i chromowanym raju.

Mad Max: Fury Road.
10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz