niedziela, 24 maja 2015

gimby nie pamientajo

Cześć! Dawnośmy się nie widzieli. Miało być o czymś innym, ale specjalnie dla was, byście otrzymali produkt najwyższej jakości, chadzam za prywatny hajs do kina i zbieram materiały na post, który miał przypaść na ten tydzień, ale nie przypadł.

W tak zwanym "międzyczasie" w moje brudne od pracy fizycznej łapki wpadły dwa stare jak Zbigniew Wodecki numery "Secret Service" i mózgo-puszka z napisem "NOSTALGIA" otworzyła się, wypluwając na łono świata starego (czyli młodego) Adamusa, który wtedy nie był ani "chamem" (bo mama), ani "kulturowym" (bo głupi). I zrodził się pomysł na tę krótką notkę. Większość z czytelników pamięta to, o czym będę pisał. Warto sobie wrócić do tamtych czasów. A jak ktoś nie pamięta, to ma okazję zobaczyć, jakim karkołomnym zajęciem było kiedyś granie na starych konsolach i pierwszych blaszakach.

Pamiętacie to?:

1. KARTKI Z KODAMI. Jakie tam internety, jakie tam sieci i strony. Jak chciałeś cheatować, to musiałeś albo sam jakimś cudem odkryć kombinacje klawiszologii, albo nauczyć się kilku kodów na pamięć. Pamiętam, że sam miałem zeszyt z cheatami do różnych gier (za czasów Amigii). Ktoś skądś zdobył, coś ktoś wiedział, istniała jakaś magiczna dyskietka z jakimiś napisami pod tytułem, co ponoć miało odblokować w drugim stejdżu... brzmi magicznie, nie? Jak powiedział mi kiedyś znajomy (pozdro Iguor) w tym star(cz)ym graniu był jakiś element alchemii. Magia, panowie, magia.

2. DZIAŁY Z KODAMI. Potem kody się już brało. Ale skąd? Internety? Kogo było stać na to. Kto to umiał obsługiwać zresztą. W każdym szanującym się pisemku istniał dział, w którym mogłeś znaleźć cheaty do kilku gier. Trafiłeś? Masz szczęście. Nie trafiłeś. Czekaj miesiąc. Nie, żebym grał z ułatwieniami, ale jeśli istniała opcja zmienić pancerz bossa na różowy a jego konia na kucyka, korzystałem.

3. ZAPISYWANIE CIOSÓW. Analogicznie. Kartki, poczta pantoflowa, uczenie się na pamięć, wymiana doświadczeniami. Ktoś ponoć coś zrobił jak wcisnął... itp. itd.



4. SOLUCJE W PISMACH. Wspominałem już wyżej, że między Hiobem a Mojżeszem był taki czas, w którym mało kto miał internety. Nie wiesz jak coś przejść? Próbuj. Do porzygu. Do zakrwawionych palców. Spytaj kumpla, spróbujcie razem. A jak nie, to jeśli przyfarcisz, w kolejnym numerze jakiegoś pisma o grach pojawi się kilkustronicowa solucja. Do dziś pamiętam przechodzenie trudnego fragmentu gry z gazetą na kolanach. Jakie gejmpleje, jakie solucje w komórce? Zapomnij. Leć do sklepu, żeby przejść pierwszego Pottera, łąjzo!

5. GRA ZA DYCHU! Nie przepadam za piraceniem. Robiłem to, czasami się zdarzy i dziś, ale nie lubię. Nie lubię też hipokryzji. Za gówniarza każdy z nas miał w dupie, skąd bierze się dany tytuł. Ważna była gra. A tej nie dało się ściągnąć (internety, pamiętacie?), kupić oryginalnej (cena zaporowa - powiedz ojcu, że chcesz za stówkę nowego hirołsa. Zresztą wtedy panowała postkomunistyczna, bazarowa mentalność, więc po co przepłacać). Można było lecieć na bazar ale sami wiecie... wieś... brak prawka (miało się kilka/naście lat). Jedyną opcję było zaopatrywanie się u szkolnych bossów. Płyta za dychu. Jak była gra na dwóch, to dwie dychu. Filmy też, ale co tam filmy. Ważny był wypalony krążek z crackiem, w miarę nieporysowany nośnik i gwarancja słowna. Że działa.. Czasy podstawówkowego biznesu!

6. BIG BOXY! Dziś znów wracają do łask, ale wtedy mało kto wiedział, że można kupić grę po prostu w plastikowym pudełku. Jak już się sięgało po oryginał, to musiał być dopchany wszelkiego rodzaju podkładkami pod mysz, reklamami, instrukcjami. Praktycznie każda gra była w potężnym, kartonowym pudle. Moja pierwsza? Baldur jedynka. Pamiętam, że instrukcję traktowałem jako pełnoprawną książkę, czytaną nocami z wypiekami na twarzy.



Z mózgo-puszki wylało się jeszcze więcej, ale ani czasu, ani sił nie ma, by wszystko opisać. Granie po "pół godziny dziennie", wymiany grami, plakaty w pokoju. Na koniec zostawię was z tym oto obrazkiem. Wzruszcie się, jak ja się wzruszyłem

Ogłoszenia duszpasterskie - Lajki i kommenty gdzie się da, leniwe łajzy! Jakby ktoś nie zauważył, przemyciłem narzeczoną (miałem wtedy pseudo-wąsa), więc nie zarzucać, że nie kocham! Żyjcie! Jestem z Wami!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz