Z "Apidya" (kto kliknął w suprajs po ostatnim wpisie, ten wie) na Amigę jest jak z poznanym na portalu randkowym dziewczęciem. Na początku kawka, kultura, nie na pierwszej randce itp. Po miesiącu okazuje się, że jesteś związany łańcuchem w jakiejś piwnicy, masz w ustach gumową kulkę a Ula to tak naprawdę sztucznobiusty shemale, każący Ci szczekać na zawołanie. I, choć to popieprzone, uświadamiasz sobie, że chyba zaczyna Ci się to podobać.
Ale po kolei. Mamy 92' rok, niemieckie studio Kaiko tworzy klasycznego SHUMPa (shoot'em up - scrollowana strzelanina) z sugestywną, kolorową grafiką. Musiało się udać - arcade'owy styl, dobre wizualia i charyzmatyczny soundtrack. Oczywiście było kilka odstępstw od kanonu - zamiast statkiem kosmicznym czy samolotem sterowałeś pszczołą - ale "Apidya" pod względem gameplayu była jak najbardziej wierna kanonowi. Ot, strzelałeś do przeciwników (o nich tym później), wrogowie do Ciebie, zbierane kwiatuszki polepszały uzbrojenie. Po każdym stejdżu czekał boss, po kilku bossach - superboss. Brzmi spoko? Bo tak było. Zabawa wciągała. Nawet nie zauważałeś, że od jakiegoś czasu zamiast mózgu miałeś mieszankę energy drinka z metaamfetaminą.
W trochę porytym (ale w sumie takie to czasy były) stylizowanym na anime intrze okazywało się, że nasz bohater zostaje zmieniony przez Tego-Złego w pszczołę i, aby uratować ukochaną, musi przebić się przez zastępy robactwa. Oczywiście, zgodnie z grową logiką, z lewa na prawo. Jest kolorowo, dynamicznie i miło. Muzyka żywa, wrogowie ciekawi... sami zobaczcie.
W trochę porytym (ale w sumie takie to czasy były) stylizowanym na anime intrze okazywało się, że nasz bohater zostaje zmieniony przez Tego-Złego w pszczołę i, aby uratować ukochaną, musi przebić się przez zastępy robactwa. Oczywiście, zgodnie z grową logiką, z lewa na prawo. Jest kolorowo, dynamicznie i miło. Muzyka żywa, wrogowie ciekawi... sami zobaczcie.
Fajnie, prawda? Pierwszy konkretny Boss też wygląda ciekawie.
No to teraz czas na rycie bani. "Apidya" zafundowała mi mój pierwszy kwasowy trip, kiedy nie miałem pojęcia o tym, czym kwas w ogóle jest. Kolejne levele to jezioro (gramy pod taflą wody), ścieki, cybernetyczny świat rodem z gigerowskich fantazji i c**j-wi-co (naprawdę, nie mam pojęcia czym są ostatnie levele). W tak zwanym międzyczasie, po kolejnych poziomach, mamy okazję latać w niebiosach zbierając anioły i unikając diabłów (serio!), poeksplorować wzorem Jonasza brzuch wieloryba i polatać (popultać?) w szczurzych wnętrznościach. Mało? To macie w ryj kolejnym bossem!
I kolejnym!
In your face! Pamiętacie wesołą muzyczkę z pierwszego świata? Już jej nie ma. Nie żyje. Teraz macie to. Najbardziej kozacki kawałek jaki wygenerowały kiedykolwiek flaki waszego komputra. Serio - słuchajcie do końca. Pijcie przy tym alkohol. Tańczcie. Nie bójcie się tańczyć.
Ta gra naprawdę wryła mi się w mózg. I - teraz całkiem na serio - polecam ją każdemu fanowi oldschoolowej roz(g)rywki. Tak kwaśnej, a jednocześnie miodnej produkcji ze świecą szukać. A my się tu "Lollipop Chainsaw" zachwycamy...
Mógłbym godzinami zachwalać to mieszczące się na dwóch dyskietkach cudo, ale po co. Niech za rekomendację posłuży fakt, że do dziś obudzony o trzeciej nad ranem powiem wam kod na wszystkie bronie: ULRDABBA.
Dla kogo jest ten tytuł? Dla szukających nowych doznań. Dla ludzi kochających dziką, nieskrępowaną zabawę. Dla estetów, bo to, co miejscami dzieje się na mapie to uczta dla oka i ucha. Dla fanów Soulsów. Tak. Dla nich też. Gra nie wybacza błędów, ginie się często i gęsto, a trzymającego joystick "Apidya" zmusza do ciągłej nauki. Ostrożność często okazuje się tu lepsza od brawury a zapamiętywanie rozlokowania wrogów i choreografii bossów na pewno nie zaszkodzi.
Co ciekawe gra jest do ściągnięcia w sieci. Szukajcie a znajdziecie. Nie wymaga emulatora, nie zajmuje dużo miejsca i, jak lata temu, nie wybacza błędów.
Wiem, że zabrzmi to co najmniej dziwnie, ale kiedy już wyplujecie gumową kulkę z ust, kiedy zdejmą wam łańcuch, kiedy wyczołgacie się obolali i posiniaczeni z piwnicy nie widząc do końca, kto tu kogo tak naprawdę wziął... będziecie chcieli tam wrócić. U mnie zaczęło się od przypadkowo znalezionego soundtracku do "Apidyi" na jakimś forum. Godzinę później już grałem. I dwie później. I cztery...
Jak zwyklę dziękuję Ci, drogi czytelniku, że dotarłeś tu - do końca wpisu. I jak zwykle proszę o komentarz. Jaka gra zniszczyła Twój mózg, jakie tytuły ukształtowały Twą poskręcaną (w końcu jesteś tu. Ze mną) psychikę, co w Twoim życiu było "nie tak", jaka dyskietka Ci to zrobiła.
I czemu, skoro wiedziałeś że to złe - grałeś dalej. Again. Again. Again...
Ponownie polecam kliknięcie w "suprajs" (jajko-niespodzianka po prawej) - tam jak zawsze zapowiedź kolejnego wpisu. Tym razem w postaci muzycznej niespodzianki!
Modliszka najlepsza.wygląda jak ja, nim wypiję kawę w szkole.
OdpowiedzUsuńMonika G.