sobota, 16 maja 2015

escape from Silent Hill


Za oknem dzieje się przyroda, ptactwo świergoli, zające robią rzeczy, które z reguły robią zające, słońce demokratycznie ogrzewa to wszystko a ja męczę "Silent Hill". Żeby jeszcze grę! Którąkolwiek z cyklu. Żeby jeszcze pierwszy film! Nie - katuję dość świeżą produkcję o dumnym podtytule "Apokalipsa" i myślę, jak w moim wieku i z moim bagażem życiowym wkręciłem się w ten syf?

No dobra - "Silent Hill: Relevation" aż taki zły nie jest a jego główną wadą okazuje się to, że nawiązuje do naprawdę doskonałych survival horrorów i - co ciekawe - że nie jest pierwszym filmem, który to robi. Może wtedy widz, nie mający porównania z nakręconym sześć lat wcześniej "Silent Hill", mógłby nawet próbować bronić potworka, jakim okazuje się "Apokalipsa".


No, ale ja nie o tym. Nie jestem tu po to, by recenzować, bo recenzji macie od groma gdzie indziej. "Silent Hill" z 2006 roku uważam za doskonały przykład filmu na podstawie gry, jego młodszego o sześć lat braciszka za przykład zmarnowanego potencjału. O tyle ta "Apokalipsa" boli, że my, gracze, naprawdę jesteśmy tolerancyjni, bronimy produkcji przeciętnych i jak ostatni kretyni sięgamy po każdy film inspirowany grą wierząc, że może tym razem...

Strzał w ryj!



Tym razem nie będzie lepiej! Zakoduj sobie to Chamie Kulturowy! Nie-Będzie-Lepiej!

I to jest dobry moment na przejście do bardziej ogólnych rozważań. Czemu tak jest? Czemu te filmy są tak słabe? No te, na kanwie gier. Naprawdę nie da się z godnością przeskoczyć z jednego medium w inne? W kilku punktach spróbuję napisać jak ja to widzę.


1. Często problemem nie jest czas. Ten kłopot dotyczy to raczej egranizacji (robienie szybko gry, najczęściej słabej, na podstawie wchodzącego do kina filmu). Filmowcy nie przenoszą komputerowych światów i fabuł na chybcika. "Tekken", "Resident Evil" - to filmy przyssane jak pijawka do tytułów, będących od dłuższej chwili na rynku. Nie możemy zwalić wszystkiego na pośpiech. Więc?

2. Więc może odstępstwa od materiału źródłowego? Tu już prędzej. Nikt z nas nie chce oglądać tego, co już wcześniej przeszedł (chociaż... taki "Mortal Kombat" wybitnym dziełem nie jest, ale jako guilty pleasure sprawdza się doskonale). Filmowcy nie chcą jota w jotę kopiować rozwiązań fabularnych znanych z gry. No to zaczynają udziwniać, kombinować, naginać. A że najczęściej traktują źródło bez szacunku, rodzą się potworki nieprzystające w ogóle do klimatu gry. Vide "Hitman".

3. Chciwość. Co tu dużo mówić. Kupmy licencje, dajmy hasełko z gry, dzieciaki pójdą. Tu akurat nie ma co się rozpisywać. Wychodzenie z założenia, że gracz jest konsumentem głupim i bezkrytycznym już niejednemu producentowi odbiło się czkawką

4. Efekciarstwo. Ja rozumiem, że każdy z nas gwizdnie z podziwem, widząc 47 w akcji czy skaczące atuty Lary, ale filmowcy muszą w końcu pojąć, że dobre przeniesienie gry na wielki ekran nie polega na uczepieniu się jednego czy dwóch motywów, przebrania aktorów w dobrze nam znane uniformy i wplecenie w dialogi jednego czy dwóch nawiązań. To jest miłe, oczka w stronę odbiorcy są miłe, gra z widzem jest miła, ale poza "smaczkami" filmu musi bronić coś jeszcze.

No bo widzicie panowie reżyserowie, my tak naprawdę po te gry sięgamy chcąc znaleźć "TO COŚ". Szukamy pewnego klimatu, wynikającego z nieograniczonych możliwości w opowiadaniu rzeczywistości. Takie "Bloodborne" i "Soulsy" są wymieniane obok siebie jednym tchem, a nie mają wspólnego bohatera, wspólnego świata, wspólnej historii. Mają natomiast ten specyficzny, duszno-oniryczny klimat utkany z niedopowiedzeń. Idźcie tym tropem. Nie kopiujcie. Stwórzcie coś ciekawego w duchu tytułów, które kochamy. Zróbcie dobrego Maxa Payne'a bez bullettime'u, ale z dobrą, noirową atmosferą. Zróbcie Tomb Raidera bez wielkich cycków, ale z masą antycznych grobowców w miejsce sensacyjnej intrygi.

Pierwszy film "Silent Hill" poszedł tą drogą. Trochę podkradł fabularnie, owszem, ale tym, co go ratowało, była świetna scenografia i ten trudny do określenia duch serii. Mgła. Biel. Popiół. Dźwięk syreny.

Wiecie, że o wiele łatwiej w głowie połączyć mi "Poszukiwaczy zaginionej arki" z grą "Tomb Raider: Legenda" niż ową grę z jakimkolwiek filmem, w którym występowała Lara. Ciekawe, nie? Nie! Po prostu oba tytuły mają podobny klimat!

Wbrew pozorom dojście do wniosku, że film na podstawie gry może odnieść sukces tylko wtedy, kiedy jest jego duchowym spadkobiercą, nie jest trudne.

Chociaż kiedy widzę kolejną, głośną, napakowaną pościgami i wybuchami próbę przeniesienia na wielki ekran pana z czerwonym krawatem i tatuażem na karku...

A na koniec czas na żebry! Przyzwyczailiście się, co nie? Komentujcie! Wasze ulubione filmowe adaptacje gier. Wasze znienawidzone filmowe adaptacje gier. Wasze guilty pleasures? Nie chodzi o to, zeby mi sie tam pod tekstem jakieś cyferki wyświetlały. Co prawda za każdego z Was mam tryliard hajsów na konto w Szwajcarii, ale poza tym naprawdę chcę znać Wasze zdanie. Do następnego!

W "suprajsie" mały konkurs. Kto zgadnie o czym będzie kolejny materiał lub będzie najbliżej, dostanie ode mnie coś ładnego.

Jako że jestem samozwańczym królem pejnta, namalowałem Wam mój własny "Silent Hill". Podziwiajcie, płaćcie tłustym sosem, drukujcie to cudo na służbowych drukarkach i wysyłajcie do krewnych za granicę! Do zobaczenia!




2 komentarze:

  1. Ja będę najbliżej....więc dostanę coś ładnego?:P :P

    OdpowiedzUsuń
  2. myślę, że powinieneś zobaczyć animację Wreck-It Ralph - konstrukcja fabularna niby nie zachwyca (choć morał całkiem niegłupi) ale nie o to w tym przypadku chodzi. ilość nawiązań do świata gier arcade i mrugnięć okiem z ekranu w stronę oldschoolowego gracza wydaje się być niezliczoną a ich wychwytywanie daje ogromną satysfakcję. sam czuję, że mógłbym, bez grama znużenia, obejrzeć film jeszcze przynajmniej jeden raz. lektura obowiązkowa!!!

    OdpowiedzUsuń